piątek, 30 października 2015
O pracy i jej szukaniu, czyli istotny moment z życia mamy
Rozmowa w sprawie pracy, gdy jest się mamą i nikt nie czeka na nas z etatem? No ciekawe doświadczenie. Przygotowuję się do rozmowy kwalifikacyjnej. Kolejne prace, moje doświadczenia i umiejętności. Oczywiście, mocne i słabe strony, analiza zachowań. Przeglądam stare notatki. Refleksja? Nie ma powrotu do życia sprzed.
wtorek, 27 października 2015
O złości, która nie jest zła, czyli lekcja pierwsza
Pisząc ten tekst, jeszcze nie wiem, na jaką drogę właśnie wkraczam i jak długo będę przekopywać się przez temat złości czy też gniewu, czy też tych tzw. negatywnych, a na pewno niechcianych emocji. I że na warsztat wezmę przede wszystkim to, jak – i dlaczego – sama się złoszczę. To nie będzie łatwe. To, jak się złościsz, i że w ogóle dajesz upust takim emocjom w miejscu publicznym – jest informacją o tobie. Tylko o tobie – pomyślałam, wracając do domu pewnego październikowego popołudnia. Ale tamta kobieta nie była wobec ciebie w porządku, postawiłaś jej granicę – podpowiedział inny, cichy głos w mojej głowie. Dziś na wspomnienie incydentu w sklepie uśmiecham się w myślach.
środa, 14 października 2015
O jesieni, mojej wrażliwości i różnych obrazkach w mojej głowie
Tej jesieni, ból mieszał się z nadzieją. Spadające z drzew liście były jak obrazki, i zobaczyłam w nich tyle własnych myśli. Jeden z bardziej osobistych wpisów na moim blogu. Trzeba było poczekać, aż wyrośnie dom. A on rósł i rósł. Mijały miesiące. Jesień zaczęła się po raz trzeci. Niezauważenie skończyło się lato, nawet nie zdążyła przegnać zimy ze swojej szafy. Jakoś inaczej czas płynął, odkąd tu mieszkała. A może dłużyło się czekanie. Dni zbite w tygodnie, tygodnie w miesiące, poczucie bezsilności, bezwładna magma. Nie tak miało być.
środa, 30 września 2015
O nieszablonowej gazecie zamkniętej w gablocie, czyli dziecięca opowieść, która mnie urzekła
Foto: arch. pryw. No napisane to zostało tak, jakby ze stron pachniało jaśminami. Na pożółkłych kartkach starej gazety – słowa pisane przez dzieci dla dzieci. Jeszcze jedna wycieczka w przeszłość. W Otwocku może to już ostatnia. Zżymam się, że tutaj zewsząd otacza mnie starość, a opór przed zmianą i tym co nowe wisi w powietrzu, jednak historia wyczytana na kartach wydawanego do 1939 roku „Małego Przeglądu” wręcz mnie urzekła. Językiem, poetyckością, niewinnością, klimatem… To brzmiało zupełnie inaczej niż słowa, które sączyły się w mojej głowie. A może wyobraźnię poruszyły zapach muzealnego kurzu czy chłód wrześniowego poranka, a przy tym dziwne ostatnio dla mnie poczucie wyciszenia. Jak nie ja i jak nie tu , do Muzeum Ziemi Otwockiej postanowiłam wrócić. Miło też, że pan kustosz dał się wyciągnąć ze swojej kanciapy, by pokazać mi właściwą gablotę. Bo moja pamięć chciała mnie wieść innymi ścieżkami, błędnie niestety.
czwartek, 24 września 2015
O spacerach, kultywacji starości i moim żegnaniu się z Otwockiem
Foto: arch. pryw. Z tych spacerów zapamiętam pytanie mojego męża o to, kto wymyślił balon. Ale też i moje własne rozkminy dotyczące tego, że chroniąc starość, można przecież o nią zadbać. Gdy w czasie jednego z wrześniowych spacerów mąż zapytał mnie o ten balon, pamiętam – patrząc na naszą córkę, skwitowałam to krótko: A wiesz, dobre pytanie. Słowa zostały w mojej głowie i uznałam, że tak będzie brzmiał tytuł kolejnego wpisu * . Właśnie o tych spacerach. I o moim żegnaniu się z Otwockiem.
środa, 16 września 2015
O grach rodzinnych i tym specyficznym języku, który przyswaja się drogą osmozy
Dopiero za kilka lat odkryję, że niektóre rodziny nie lubią zadawać pytań, bo powoduje to utratę kontroli bądź uwagi. Dopiero za kilka lat, mając wciąż do czynienia z podobnymi zachowaniami, tak to nazwę. Brzmi okrutnie, wiem. Niestety. Spotkanie w gronie najbliższych mogłoby wyglądać tak. Siedzimy na przyjęciu, na które przyszliśmy z kilkutygodniowym niemowlęciem. – A do kogo jest podobne? – zaczyna się zastanawiać jedna z ciotek. Nie podejmuję tematu, bo mam nadzieję, że do nikogo z nas. W mojej córeczce wolałabym widzieć podobieństwo do męża, który do mnie nie jest podobny ani trochę. – Do innych niemowląt – odpowiada moja mama, która nie przepada za niemowlętami.
poniedziałek, 31 sierpnia 2015
O tym, że wieś może się kojarzyć z... kobietą
Wieś jest pełna przedsiębiorczych kobiet. Nie sądziłam, że aż tak. Bo do niedawna miała dla mnie twarz wyłącznie mężczyzny. Wiadomo: chłop, gospodarz, rolnik, z kosą na polu albo – jak kto woli – jadący traktorem bądź innym ciągnikiem, nawykły do fizycznej pracy, silny, zdrowy, krzepki. Zdaniem niektórych, napychający sobie kieszenie unijnym euro. Ale, co ciekawe, samotny! To można by założyć z dużym prawdopodobieństwem.
Foto: kreacja własna, Ideogram Pozwólcie dzieciom przychodzić do mnie – mówił Jezus. Daleka jestem od generalizowania, ale dzieci w kościele mogą być jednak problemem. Rodzice z dziećmi też. Na niedzielną mszę wybrałam się wyjątkowo w sobotę. Skwarne, sierpniowe popołudnie. Ubrana zapewne niestosownie, bo w krótkich spodenkach i bluzce na ramiączkach. Trudno. Zabrałam ze sobą wózek, bo choć moja córka już chodzi, ba, nawet biega – ja chyba wciąż liczę na to, że muzyczna oprawa mszy i podniosła aura ostudzą dziecięcy wigor. Tak, to jednak tylko takie moje pobożne życzenia. Wiedziona przeczuciem, stanęłam dyskretnie w bocznej nawie.
wtorek, 11 sierpnia 2015
O zmianach, które bolą, czyli jak «mniej» stało się moją nową normą
Ktoś powiedział, że przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka. Mnie łatwiej jest myśleć o nawyku jako o czymś, co można kształtować, bo to już całkowicie zmienia percepcję. Czy nie tak jest z nawykiem kupowania?! Wśród blogów, które czytam, jest jeden promujący minimalistyczne podejście do życia. Widnieje na bocznym pasku mojego bloga i często wyświetla się jako pierwszy. Przyznam, zaglądam tutaj rzadko – i traktuję raczej jako symbol. (W moim przekonaniu czytanie o potrzebie prostoty albo inaczej: wyrzeczeń w życiu, trzeba sobie dawkować.) Od jakiegoś czasu chodzi jednak za mną myśl, by podzielić się własnymi doświadczeniami z nauki nabywania dystansu do posiadania. Bo, owszem, w moim życiu dokonała się tego typu rewolucja. A może po prostu czuję, że to odpowiedni moment na taką opowieść.
czwartek, 30 lipca 2015
O jednej z największych traum mojego życia, czyli gdy miałam i nie miałam domu
Jest we mnie poczucie niezrozumienia, gdy słyszę, że ludzie to dopiero mają problemy. No pewnie, bo ja ich nie mam! Bo ja..., no to przynajmniej mieszkam we własnym, czytaj: niewynajmowanym domu. Czujecie ironię?! Tytuł tekstu w pierwotnej wersji mógł się kojarzyć z reklamą środków chemicznych. Albo sklepu internetowego, oferującego mikstury do mycia, szorowania itp. To tyle wynika z poszukiwania w sieci mojego tekstu. Przepadł, rozpłynął się... Pewnie nieopacznie go skasowałam, niemniej jednak Google mówią dziś nieubłaganie: doesn't exist . Zdobycze nowoczesnej technologii, ot co!
Foto: arch. pryw. Wiedziałam jedno: że praca jest dla mnie ważna, a bycie mamą – choć gratyfikujące – nigdy tego nie zastąpi. Bardzo mi ten temat siedzi w głowie. Od dawna. Ale napisanie tekstu wciąż odkładam. Rośnie tylko ilość papierów i linków, do których zamierzam zajrzeć, przygotowując go. Dlatego dziś, gdy postanawiam nad tym przysiąść, trudno mi to ogarnąć. O matkach – tym, co „mogą” a co „powinny”, co jest lepsze i dla kogo – każdy mówi, co chce. Sporo w tym emocji, jestem wręcz zaskoczona, skąd w nas taka skłonność do obśmiewania poglądów innych osób. No więc pewnie też się wystawiam na obstrzał. Trudno. Zaczynam od początku.
Foto: www.pajacyk.pl No wisi sobie, wisi u mnie na blogu pajacyk. Gdy w niego klikniesz, jakieś dziecko będzie może mniej głodne. Pajacyk na moim blogu znalazł się nie dlatego, że chcę komuś zrobić reklamę. Uważam, że pomaganie może być przyjemnością i dawać poczucie spełnienia. Oczywiście, z pustego i Salomon nie naleje. Niemniej jednak… Gdyby przyjemność miałaby się kojarzyć z trudem, obowiązkiem czy powinnością – pewnie pchać się w to nie warto.
czwartek, 2 lipca 2015
O tym, co mówi o sobie metka i czy rzeczywiście jest taka ważna
Mieszkając w Otwocku, często robię zakupy na bazarze. Tak, panuje tu swoisty folklor i niestety nie wspieram globalnych marek ani tzw. globalnych łańcuchów dostaw. Ale coś mi mówi, że pomagam w inny sposób. Kupiłam buty na bazarze. Wbrew wcześniejszemu zarzekaniu się, że obuwie i w ogóle odzież z bazaru jest be, bo przecież marki no name i najprawdopodobniej niskiej jakości. A my lubimy myśleć, że jakość ma swoją cenę. Takie rzeczy noszą się inaczej. Poza tym, cóż, rzeczy z bazaru mogą się szybko rozwalić czy zniszczyć, może wyjść tzw. wada ukryta – a wtedy szans na reklamację nie ma. Któż z nas nie miał podobnych doświadczeń? No i właśnie o jakość chodzi.
Ludzie-lemingi to podobno bezrefleksyjni przeżuwacze medialnych mądrości, skupieni wokół... (doczytajcie w Internecie, bo o polityce publicznie nie lubię!). Z lemingami łączy mnie jednak co innego. Są takie teksty, do których chętnie powracam. Ten o zmęczeniu lemingów jest jednym z nich. Listopad 2012, za pół roku definitywnie przestanę być singielką. W wydawnictwie, w którym pracuję, przeskoczyłam do nowego tytułu. Mam wrażenie, że to jest „to”, bo wreszcie zajmuję się tematyką, która interesuje mnie najbardziej, a która była mi bliska, gdy kończyłam studia. Chodzi o człowieka i jego rozwój. Śledzę tematy związane z pracą, psychologią, komunikacją, funkcjonowaniem w społeczeństwie. Kręcą mnie też wchodzące do obiegu pojęcia, takie jak słoik czy hipster, no oczywiście z lemingiem na czele. A więc pojęcia będące synonimami szybkiego, wielkomiejskiego życia – bo to jest mój świat.
Wizytówka pokazuje często, jak chcemy, by o nas myślano. No zapytałabym, może nieco przekornie: a gdzie się schował człowiek? Gdy po raz ostatni byłam w biurze podróży, moją uwagę zwróciła plakietka na piersi obsługującej nas kobiety. Nie, dziewczyny. Dość młodej i bardzo ładnej. Na plakietce było napisane: Specjalista ds. turystyki . Wow! – pomyślałam sobie. Taka młoda i już doszła do stanowiska specjalisty. Jak dowiedziałam się od mojej kuzynki, w przeszłości również pracującej w biurze podróży, w zakres obowiązków takiej osoby wchodzi m.in. sprzedaż wycieczek czy wprowadzanie tekstów i informacji na stronę internetową biura. Nie dyskredytuję samej pracy, jednak zdaje się, że wymienione czynności są raczej proste. I po przyuczeniu mógłby to robić każdy. Czy w tym celu trzeba się nazywać aż specjalistą?
sobota, 23 maja 2015
O niezmąconym dążeniu do celu, czyli jak robiłam kopytka
Zaczęło się od kopytek, które chciałam zrobić. I to nie raz. No i wychodzi na to, że sporo tu mówię o sobie, ba!, może nawet trochę się chwalę. Zapewniam Was jednak, że umiem też mówić i o swoich porażkach. Początkowo planowałam zacząć ten wpis od słów: Jak lepiłam pierogi; w końcu pierogi są większym niż kopytka wyczynem sztuki kulinarnej. Brzmiałoby nieco chełpliwie, ale to w końcu lepiej dla wizerunku autora (czytaj: autorki), prawda?! Któż z nas lubi opowiadać o tym, że coś mu nie wychodzi… Zwłaszcza w kuchni, którą – i prywatnie, i publicznie – tak lubimy się dziś bawić. Uznałam jednak, że będę się ściśle trzymać faktów.
wtorek, 12 maja 2015
O życzeniach, na które warto poczekać, czyli mój pierwszy Dzień Matki
Mama, matka, mamusia – ileż romantycznych przekonań ukrytych jest w tym słowie. I jak bardzo kobietę, która dała nam życie, chcemy widzieć tylko jako osobę „dobrą”, mam na myśli: bez tych ciemnych stron. Weryfikuję to od dawna i przyznam, moje serce wyrywa się nieraz do górnolotnych stwierdzeń. Z kolei wielość perspektyw, które odkrywam wraz z doświadczeniem własnego macierzyństwa, czasem mnie przytłacza i póki co nie jest to spójny obraz. Zbliża się Dzień Matki. To jeszcze, wydawałoby się, tyle dni, a za chwilę będzie można powiedzieć: To już. Jakaś niejasna myśl błąka mi się po głowie i chciałabym coś o tym napisać. Zaczynam jednak od ilustracji. Po wpisaniu słowa kluczowego: Mother , w jednym z serwisów ze zdjęciami – przeglądam obrazki. I myślę sobie: Oj, nie chciałabym, by wyszło tak laurkowo. Bo co widzę? Tu kaczuszki – jedna duża, druga mała; dalej – w podobnej konfiguracji – kociaki, małpki, żyrafy, sarenki, i jeszcze inne zwierzęta; jest oczywiście pani z brzuchem bądź wózk
piątek, 8 maja 2015
O tym, że często mylimy, kto i co myśli, i jakie z tego wnioski
Nie trzeba wikłać w to psychologii. Ale można. Próba zrozumienia naszych zachowań może być fascynującą przygodą, zapewniam. Mnie na przykład pozwala na większy dystans. Moja córka lubi siedzieć w oknie. No może nie lubi – bo tego w istocie nie wiem, ale dość często jej się to zdarza. Nie, to nie będzie opowieść zakochanej mamusi, która świata nie widzi poza własnym dzieckiem. Dla uściślenia dodam jeszcze, że chodzi o okno balkonowe.
Kawa stała się nieodłączną towarzyszką mojego życia, dopiero gdy zostałam mamą. Ma wiele smaków. Piję kawę, a... czasami kilka. Nie potrafię się powstrzymać i – czego bym sobie nie obiecywała – nie potrafię z tego zrezygnować. Mnożę i wymyślam rodzaje oraz smaki: neska drobnoziarnista z zabielaczem i cukrem, inka, inka waniliowa (to w mojej kuchni nowość), cappuccino, nawet kawa sypana, ale tej najwyżej jedna łyżeczka – z cukrem, mlekiem albo cynamonem. Te kawy są lekkie, nazywam je delurkami. W zasadzie: to napoje kawowe.
Płacz, płacz, będzie Ci lżej! – o, taka reakcja jest w stanie spowodować, że łzy będą bolały mniej. Podanie chusteczki też wydaje się całkiem w porządku. Jak sam tytuł wskazuje, będzie refleksyjnie, z zadumą. Zapewne już w tym momencie wielu z was zrezygnuje z czytania tego wpisu. Nie lubimy pochylać się nad tematami takimi jak ludzki los, ból czy przemijanie, nie, to nie pasuje do naszej zabieganej rzeczywistości. Tym bardziej, takim refleksjom nie sprzyja wiosna, gdy wszystko budzi się do życia.
Nie tak łatwo jest oduczyć się kupowania, zwłaszcza tych rzeczy, które wydają się niepotrzebne. Różne smaczki wyciągam czasem z gazet, czasem po prostu gdzieś usłyszę. O konsumpcji sporo myślę w ostatnich miesiącach, właściwie zaczęłam myśleć, gdy wyprowadziłam się z Warszawy. Bo mieszkam w miasteczku kompletnie niezainteresowanym tym, żeby nadążyć za coraz szybszym tempem życia gdzie indziej. Ale to cenne doświadczenie. Teraz wiem, że żyjąc w mieście, w atmosferze ustawicznego pędu, sam nie wiesz kiedy przesiąkasz myśleniem o konieczności, a może raczej nieuchronności kupowania. W istocie zaś bez wielu rzeczy można się naprawdę obyć. Co więcej, kupowanie nie jest panaceum na wszelkie niedogodności.
niedziela, 12 kwietnia 2015
O tym, że dobry szef to nie ktoś, kto nosi spodnie bądź spódnicę
Nie lubię słowa: zarządzanie, ani też: rządzić. Są nie o mnie. W dyskusji o tym, kto byłby lepszym szefem: kobieta czy mężczyzna, chcę jednak wziąć udział, bo to taki społeczny i w gruncie rzeczy potrzebny dyskurs. Jako kobieta, poczułam się do niego zaproszona. Temat wydaje się fascynujący i w wielu budzi emocje. Kto jest lepszym szefem: mężczyzna, a może jednak kobieta? Czy płeć w zarządzaniu w ogóle ma znaczenie? Nie wątpię, że każdy z nas ma na ten temat swoją własną teorię. Albo i nie. Stoją za tym konkretne doświadczenia.
wtorek, 31 marca 2015
O segregacji odpadów, wiosennych porządkach i docieraniu do wspomnień
Foto: arch. pryw. Podobno ludzie nie chcą śmiecić. Trzeba im tylko pomóc w pozbyciu się wszelkich resztek, pozostałości. Robiąc zwyczajowe, wiosenne porządki, pomyślałam sobie o segregacji odpadów. Jakby w ślad za tym przypomniała mi się postać Miry Stanisławskiej-Meysztowicz , założycielki i wieloletniej prezeski Fundacji Nasza Ziemia. Osoby, która postanowiła przenieść na polski grunt ideę sprzątania świata. I udało jej się. Bo tak parła do wyznaczonego sobie celu, że nie przyszło jej nawet do głowy, jak trudne będzie jego osiągnięcie. Pamiętam, jak zdziwiła mnie informacja o tym, że nie stoi już na czele fundacji. W dalszym ciągu pozostaje jednak jej dobrym duchem.
piątek, 27 marca 2015
O rozterkach związanych z wychowaniem, byciu rodzicem-coachem, i co to znaczy
Nigdy nie sądziłam, że bycia rodzicem można kogoś uczyć. Z drugiej strony, nie szykowałam się jakoś specjalnie na bycie mamą. To mój błąd? Może. Wiem natomiast, że jeśli w „tym byciu” coś zacznie mi szwankować, będę szukać wskazówek czy wręcz pomocy. Dopiero wtedy. I ten dziwny spokój wystarczy. Przeczytałam już dwie książki z nurtu coachingu rodzicielskiego . Chcę przy tym zaznaczyć, że pojęcia tego używam dość przewrotnie. W istocie trochę mnie ono śmieszy. Bo czy bycia rodzicem, ba, bycia dobrym rodzicem, można kogoś nauczyć? Wcale nie jestem taka pewna. Rodzicielstwo to raczej kwestia przeżycia, doświadczenia, nie sposób też oceniać rodzaju więzi pomiędzy dzieckiem a jego opiekunem. Rodzicem się staje i się jest; nie jest się kimś lepszym ani kimś gorszym – po prostu każdy musi „przerobić” to sam na sobie. Ale ja nie o tym.
Z jednej strony, długie włosy kojarzą nam się z kobiecością. Popatrzcie, nawet mówimy: – To takie kobiece. Z drugiej strony, można się zastanawiać, czy tak pojmowana kobiecość liczy się w świecie biznesu? Pamiętam, że moja wychowawczyni z liceum była niską kobietą, nosiła duże okulary i... krótkie włosy. Uczyła fizyki, pewnie więc dlatego jej fryzura wydawała mi się mało kobieca. Poza tym ja za fizyką nie przepadałam. Nie znam statystyk, ale w latach 90. poprzedniego wieku raczej nieliczne panie decydowały się ściąć włosy tak krótko. Czy od tamtego czasu coś się zmieniło? Obawiam się, że niewiele. Zrobiłam eksperyment i wygooglałam hasło: kobieta menadżer, potem zaś kobieta praca. Co istotne, wybrałam opcję: Grafika. I uwierzcie, tylko na jednym zdjęciu – z kilkudziesięciu, które mi się wyświetliły – pani, akurat stojąca w otoczeniu mężczyzn, ma krótkie włosy. Wyglądałoby na to, że kobiecość w dalszym ciągu kojarzy się z długimi włosami. Ba, również w takim uczesaniu najchętniej wid
Innymi słowy piszę tu o biznesie, i to biznesie z ludzką twarzą. We współczesnym świecie, a już zwłaszcza świecie korporacyjnym, to z pewnością rzecz warta rozwagi. CSR to wdzięczny temat. Mnie interesuje od dawna, jako że kojarzy mi się z humanizacją przedsiębiorczości . Przed paroma laty popełniłam nawet o tym tekst na swoim firmowym (wówczas) blogu , zatytułowany „CSR już nie taki straszny”. Choć samo pojęcie – czy to skrót, czy też jego rozwinięcie tłumaczone na język polski, a więc społeczna odpowiedzialność biznesu (ang. Corporate Social Responsibility ) – brzmi dla mnie strasznie. Tak jak inne określenie, z którym zetknęłam się niedawno, wprawdzie w praktyce mi bliskie: antykonsumpcjonizm (!). Ale cóż, język się rozwija, wchłaniając nowe słowa i wyrażenia, nawet jeśli ucho przyswaja je z trudem. Specyficznym żargonem jest naszpikowana większość publikacji poświęconych CSR. To, co chcę zreferować, postaram się zatem napisać tak bardziej od siebie, tj. własnymi słowami.
piątek, 13 lutego 2015
O odpoczynku, czyli że warto nieraz wytchnąć od planowania
Trudno jest nie robić nic, skoro przez tyle lat wmawiano nam, jak ważne jest nie zmarnować ani chwili. Bo przecież żyje się raz. Artykuł o tym, jak czerpać radość z powolnego życia, koncentrując się na tym, co TU i TERAZ – zamieszczony w styczniowym numerze jednego z tzw. magazynów kobiecych – przeczytałam w dobrym momencie. Dopadło mnie przeziębienie i, choć mam małe dziecko, pozwoliłam sobie na kilka dni zwolnienia. Dosłownie. Bo gdy w domu wszystko już było obrobione, no przynajmniej tak z grubsza (wiadomo, dwunastomiesięczny bobas sam się nie przewinie ani nie nakarmi), kładłam się do łóżka.
sobota, 7 lutego 2015
O tym, jak potrafią straszyć duchy... firmowe, czyli myśli do przerobienia
No bo mnie te duchy straszyły. I to przez długi czas. Te duchy były w mojej głowie, a to w wyniku szokującego wręcz dla mnie zderzenia z polską kulturą folwarczną. Kulturą firmową – znaczy się. O tak, przekonałam się, że polska kultura organizacyjna potrafi być kulturą folwarczną. Tak zresztą wynika z badań. Przeczytałam na ten temat bardzo dużo i wynotowałam sobie wiele stwierdzeń, które są zgodne z tym, co sama myślę, bo to po prostu przeżyłam. To różne stwierdzenia. Dotyczące pracy, naszego w niej bycia i tego, co ono z nami robi. Zaskakujące, ujmujące sedno sprawy, a gdyby się głębiej zastanowić – po prostu oczywiste. Właściwie to związane ze światem korporacji, które zdominowały współczesny rynek. Sama usłyszałam niedawno, jakobym należała do pokolenia korporacji. Czy aby na pewno? Badanie przeprowadzone trzy lata temu dowodzi, że mianem tym określać należy przedstawicieli pokolenia Y. Czyli się nie łapię… A może korporacja to tylko takie słowo-wytrych, oznaczające nasze zaaf
W tym tekście o dwóch zwrotach, które... jakoś mi nie leżą. Zajmuję pewnie dość niepopularne stanowisko, że cokolwiek można przecież starać się powiedzieć inaczej, prościej. Co o tym sądzicie? Wynotowałam sobie ostatnio osobliwy zwrot językowy. Ewa Błaszczyk w jednym z wywiadów mówi, że udaje jej się balansować pomiędzy życiem, które wiedzie jako aktorka, a swoją działalnością społeczną, a to dzięki temu, że za każdym razem przesuwa energię w inny obszar . Z jednej strony czuję, że znakomicie ją rozumiem i zwrot pasuje mi jak ulał. Oto pracuję na blisko ośmioletnim już laptopie, i cóż, przyznaję, że są momenty, kiedy mam ochotę krzyczeć, bo sprzęt działa tak wolno. A gdybym tak od razu kupiła nowy komputer, znaczy się – nie wstrzymywała się z tą decyzją, mam szansę (właśnie!) przesunąć swoją energię w inny obszar, nie tracąc jej na nerwy. Takie spalanie się przy starym sprzęcie jest zupełnie niepotrzebne.
W tej książce są zapiski o ludziach, chwilach bardzo intymnych, różne osobiste przemyślenia, dużo emocji. Mnie natomiast refleksje Jerzego Stuhra zostawiają głównie z obrazem młodych ludzi, wkraczających właśnie na rynek pracy. Choroba nowotworowa to dla większości czas pokory. Przystanięcia z boku, refleksji – takiej pogłębionej… Jerzy Stuhr zastanawia się nie tylko nad współczesnym teatrem, grą aktorską i światem tzw. celebryto-aktoro-głupków. Ważnym tematem, nad którym według niego warto się pochylić, jest rynek pracy młodych. Tak, o zasypywaniu ich umowami śmieciowymi też jest mowa – choć ten wątek autor pozostawia jakby w cieniu. W mojej ocenie jego stwierdzenia można odczytywać jako ironiczne albo wręcz zgryźliwe, ale w istocie mają one gorzki posmak. Oto fragmenty tych rozważań.