piątek, 13 lutego 2015

O odpoczynku, czyli że warto nieraz wytchnąć od planowania

Trudno jest nie robić nic, skoro przez tyle lat wmawiano nam, jak ważne jest nie zmarnować ani chwili. Bo przecież żyje się raz.


Artykuł o tym, jak czerpać radość z powolnego życia, koncentrując się na tym, co TU i TERAZ – zamieszczony w styczniowym numerze jednego z tzw. magazynów kobiecych – przeczytałam w dobrym momencie. Dopadło mnie przeziębienie i, choć mam małe dziecko, pozwoliłam sobie na kilka dni zwolnienia. Dosłownie. Bo gdy w domu wszystko już było obrobione, no przynajmniej tak z grubsza (wiadomo, dwunastomiesięczny bobas sam się nie przewinie ani nie nakarmi), kładłam się do łóżka.

Ten magazyn miałam już od grudnia. Leżał na stoliku, przykryty innymi gazetami, i czekał na swoją kolej. Ciekawe, że pod koniec roku artykułów w podobnym duchu – jak wspomniany przeze mnie – ukazało się sporo. Sama natknęłam się na co najmniej trzy, w trzech różnych pismach. W okolicach Świąt Bożego Narodzenia media postanowiły nam przypomnieć: nie umiemy odpoczywać.

Od razu zaznaczam: nie są to żadne prawdy objawione. Artykuł mnie nie oświecił. Ale miło było przypomnieć sobie o tak prostych rzeczach.

Warto zmniejszyć oczekiwania. W wielu, o ile nie w większości przypadków, głowy mamy dziś nabite tym, co chcemy zrobić, co planujemy, co – wydaje nam się – że musimy. Chcemy, by było idealnie, a najlepiej, by zadowoleni byli wszyscy. Ale to nierealne. Jeśli na coś mamy wpływ, to na to, jak będziemy się czuć sami. Dobrze też przyjąć, że każdy stan emocjonalny, czy to radość, czy smutek, jest zupełnie normalny. Z jakiegoś powodu przeżywamy te właśnie emocje i nie należy ich etykietować.

Czas wolny to, jak sama nazwa wskazuje, czas wolny. Nie trzeba go zapełniać ilomaś aktywnościami ani mnożyć bodźców, dzięki którym czujemy, że coś się dzieje. Naprawdę, można tylko być i trwać, np. patrząc, jak za szybą jedzie tramwaj albo na klonie siedzą wróble, albo na dywanie bawi się dziecko. Uwierzcie, potrzeba ciągłego działania, zmieniania to niejednokrotnie tylko nasz wewnętrzny przymus. Tymczasem pomiędzy działaniem a nicnierobieniem potrzebna jest równowaga. I zero wyrzutów sumienia z tego powodu, że siedzimy i „marnujemy czas”.

Czasami mniej znaczy więcej. Może więc nie nauka przez całe życie, znajomość trzech języków obcych i kariera, zwieńczona stołkiem dyrektorskim?! Może nie grafik nabity zadaniami i spotkaniami każdego dnia?! A w ogóle to kto powiedział, że mamy pędzić i w dodatku coś „musimy”? Zabieganie jest współczesną modą, ale każda moda kiedyś się kończy. Warto niekiedy zadać sobie pytanie: co liczy się dla mnie bardziej – prestiż społeczny, który wzrasta dzięki temu, że coś robię i jestem potrzebny, czy moje zdrowie, a w efekcie życie? Cena pośpiechu i niedoleczonych przeziębień tudzież gryp – jest wysoka.

Poza tym, gdy żyjemy szybko, nasze wspomnienia nie mają szansy się utrwalić. W istocie rodzenie się wspomnień to proces biochemiczny i, by w przyszłości się nimi cieszyć, potrzeba uwagi. Zatrzymania się, doświadczenia tego, co widzimy, co nas wzrusza. Kodować warto zwłaszcza chwile przyjemności, bo nasz mózg jest tak zbudowany, że lepiej zapamiętuje to, co złe i zagrażające. W przywoływaniu wspomnień pomagają też zdjęcia. Jednak niech będzie ich kilka zamiast kilkuset, z których jedno jest podobne do drugiego. Od babcinych albumów ze zdjęciami aż trudno się oderwać, nieprawdaż?! Któż z nas tego nie doświadczył…

0 comments

Prześlij komentarz