Ludzie-lemingi to podobno bezrefleksyjni przeżuwacze medialnych mądrości, skupieni wokół... (doczytajcie w Internecie, bo o polityce publicznie nie lubię!). Z lemingami łączy mnie jednak co innego. Są takie teksty, do których chętnie powracam. Ten o zmęczeniu lemingów jest jednym z nich. Listopad 2012, za pół roku definitywnie przestanę być singielką. W wydawnictwie, w którym pracuję, przeskoczyłam do nowego tytułu. Mam wrażenie, że to jest „to”, bo wreszcie zajmuję się tematyką, która interesuje mnie najbardziej, a która była mi bliska, gdy kończyłam studia. Chodzi o człowieka i jego rozwój. Śledzę tematy związane z pracą, psychologią, komunikacją, funkcjonowaniem w społeczeństwie. Kręcą mnie też wchodzące do obiegu pojęcia, takie jak słoik czy hipster, no oczywiście z lemingiem na czele. A więc pojęcia będące synonimami szybkiego, wielkomiejskiego życia – bo to jest mój świat.
Wizytówka pokazuje często, jak chcemy, by o nas myślano. No zapytałabym, może nieco przekornie: a gdzie się schował człowiek? Gdy po raz ostatni byłam w biurze podróży, moją uwagę zwróciła plakietka na piersi obsługującej nas kobiety. Nie, dziewczyny. Dość młodej i bardzo ładnej. Na plakietce było napisane: Specjalista ds. turystyki . Wow! – pomyślałam sobie. Taka młoda i już doszła do stanowiska specjalisty. Jak dowiedziałam się od mojej kuzynki, w przeszłości również pracującej w biurze podróży, w zakres obowiązków takiej osoby wchodzi m.in. sprzedaż wycieczek czy wprowadzanie tekstów i informacji na stronę internetową biura. Nie dyskredytuję samej pracy, jednak zdaje się, że wymienione czynności są raczej proste. I po przyuczeniu mógłby to robić każdy. Czy w tym celu trzeba się nazywać aż specjalistą?