poniedziałek, 21 listopada 2016
O złości i moim odkryciu, że można nauczyć się ją obsługiwać, czyli lekcja druga
Kolejny mój tekst o złości i dziecięcych emocjach. Sytuacje dnia codziennego to w istocie iście detektywistyczna praca – cóż, nikt nie powiedział, że będzie łatwo. Stop. Chciałabym zatrzymać tamtą kobietę, która ciągnie za rękę płaczące, niespełna metrowej postury dziecko. Która podnosi je z chodnika – bo dziecko się na nim kładzie. Która próbuje usadzić je na wózku, bezskutecznie. Która wciąga mu na głowę czapkę, a ponownie zrzuconą – podnosi. Która wybiega za nim na jezdnię. I która, rozzłoszczona, wreszcie daje mu klapsa.
Mam takie dziwne przekonanie, że na blogu nic nie zginie, bo to – jak mówią – jest taki dom na własnej ziemi. A pod ręką chciałabym mieć różne, ważne dla mnie teksty, słowa, notatki. Są takie słowa i takie teksty, które zapadają w pamięć. Które nasza pamięć przechowuje bardzo głęboko, jednak nawet po latach bez problemu można do nich powrócić. Pstryk, to było w tamtym, ...owym numerze magazynu X, który przechowuję w pudle na szafie. Albo w zmiętoszonej gazecie, którą od wielu dni noszę w torbie. Zaraz, której to? Kilka ruchów, i już obracam w dłoniach żółknący, zmechacony papier. Czasem też myślę, że tekst: jeden czy drugi, z chęcią opatrzyłabym komentarzem – wszak na słowo odpowiada serce. Ale to nie reguła.