wtorek, 12 maja 2015

O życzeniach, na które warto poczekać, czyli mój pierwszy Dzień Matki

Mama, matka, mamusia – ileż romantycznych przekonań ukrytych jest w tym słowie. I jak bardzo kobietę, która dała nam życie, chcemy widzieć tylko jako osobę „dobrą”, mam na myśli: bez tych ciemnych stron. Weryfikuję to od dawna i przyznam, moje serce wyrywa się nieraz do górnolotnych stwierdzeń. Z kolei wielość perspektyw, które odkrywam wraz z doświadczeniem własnego macierzyństwa,  czasem mnie przytłacza i póki co nie jest to spójny obraz.


Zbliża się Dzień Matki. To jeszcze, wydawałoby się, tyle dni, a za chwilę będzie można powiedzieć: To już. Jakaś niejasna myśl błąka mi się po głowie i chciałabym coś o tym napisać. Zaczynam jednak od ilustracji. Po wpisaniu słowa kluczowego: Mother, w jednym z serwisów ze zdjęciami – przeglądam obrazki. I myślę sobie: Oj, nie chciałabym, by wyszło tak laurkowo. Bo co widzę? Tu kaczuszki – jedna duża, druga mała; dalej – w podobnej konfiguracji – kociaki, małpki, żyrafy, sarenki, i jeszcze inne zwierzęta; jest oczywiście pani z brzuchem bądź wózkiem; wiele ujęć pani z dzieckiem i samych dzieci; figurki Madonn; oczywiście kwiaty, oczywiście serca.

Mój mąż powtarza: Bycie matką to zaszczyt. A ja mu na to: Bycie ojcem również. Jednak, o ile rzecz nie sprowadza się do podziału obowiązków, oczywiście nie mam wątpliwości, że te role społeczne się różnią. No i, przede wszystkim, są rolami – jednymi z wielu, jakie w życiu pełnimy. (Choć niektóre kobiety pewnie się już matkami rodzą.) Czymś, czego się uczymy, do czego dojrzewamy, do czego jesteśmy gotowe bądź nie, z czym nieraz może być nam przecież niewygodnie. Co jednak przychodzi samo i – w moim przekonaniu – co trzeba przyjąć ze spokojem. Doświadczenie jest bardzo jednostkowe i indywidualne. A swoją drogą śmieszy mnie, jak matki porównują się ze sobą, wzajemnie straszą, testują, pouczają… jakby startowały w jakimś swoistym wyścigu. Widzę to z boku, ale chcąc nie chcąc, zostałam wciągnięta w ten wyścig również.

Powiedziałabym, że poza byciem matką, jest się sobą. Człowiekiem. Dla mnie przynajmniej takie poczucie jest ważne. Pamiętam, że tego, by ktoś tak ze mną porozmawiał – zwyczajnie, brakowało mi już wtedy, gdy byłam w ciąży. Tymczasem dla wielu kobiet pytanie: Kim jesteś?, może się okazać jednym z najtrudniejszych. Dlaczego? Bo definiują się przez role, sytuacje, oczekiwania – często cudze. Jestem żoną X. Pracuję tu i tu. Jestem mamą, babcią, kobietą.

Na Dzień Matki jeszcze w tym roku nie usłyszę życzeń. Są jednak słowa, które chciałabym usłyszeć o sobie – kiedyś, po latach. Właśnie od mojej córki. Znalazłam je całkiem niedawno, we wspominanym już przeze mnie na blogu, starym kalendarzu księży pallotynów.

„To było takie proste. Gdy przychodziłaś poraniona, rozżalona, rozbeczana, wgramolić się jej na kolana i wtulić głowę, i słuchać, jak bije jej serce. Serce, które na pewno kocha. Płacz przechodził w pochlipywanie. Odpływała gorycz. Było ci dobrze, tak dobrze, że aż zasypiałaś.

Potem przyszedł okres, gdy denerwowała cię jej dobroć. Nie mogłaś znosić jej milczenia i smutnego spojrzenia, gdy coś złego zrobiłaś. Niechby zrobiła awanturę, niechby krzyczała, a nawet zbiła.

Potem poszłaś w świat. Z wielkimi planami i nadziejami, pełna wiary w ludzi. A teraz wracasz. Tak jak wtedy: rozżalona. Do niej. W pokoju jest cicho, czyściutko jak dawniej, matka pomiędzy starymi meblami krząta się ucieszona, że przyszłaś. Może się herbaty napijesz? Napijesz się, bo to da ci okazję do zatrzymania się tu dłużej. Ona nie wie i nigdy nie będzie wiedzieć, jak ci tego powrotu było trzeba. Może później podejdzie i cię pocałuje, nie wiedząc, jak bardzo na to czekałaś. Czujesz, jak odpływa twoja złość, nienawiść, rozgoryczenie, jak bierzesz w siebie jej światło i dobroć”.

0 comments

Prześlij komentarz