czwartek, 30 lipca 2015

O jednej z największych traum mojego życia, czyli gdy miałam i nie miałam domu

Jest we mnie poczucie niezrozumienia, gdy słyszę, że ludzie to dopiero mają problemy. No pewnie, bo ja ich nie mam! Bo ja..., no to przynajmniej mieszkam we własnym, czytaj: niewynajmowanym domu. Czujecie ironię?!


Tytuł tekstu w pierwotnej wersji mógł się kojarzyć z reklamą środków chemicznych. Albo sklepu internetowego, oferującego mikstury do mycia, szorowania itp. To tyle wynika z poszukiwania w sieci mojego tekstu. Przepadł, rozpłynął się... Pewnie nieopacznie go skasowałam, niemniej jednak Google mówią dziś nieubłaganie: doesn't exist. Zdobycze nowoczesnej technologii, ot co!

A może dla mnie to sygnał, żeby o chemii do domu napisać raz jeszcze. Bez takich emocji jak wtedy, w połowie maja. Bez złych emocji. Domu, w którym mieszkam, nie lubię i nie polubię. Może nie będę już z rozpaczy płakać ani uderzać pięścią w ścianę, bo inaczej nie umiem dać upustu swoim emocjom. Niejednokrotnie czuję się osaczona przez tę przestrzeń i moje myśli w niej narosłe – i ta moja niechęć raczej się nie zmieni. To nie jest miejsce, które ja wybrałam. Chciałam się tu poczuć jak w domu, próbowałam, nie udało się. Zresztą, w kieszeni mam już klucze do swojego mieszkania.

Dom nosimy w sobie – są „jak drzwi, przez które wchodzi się nawet ich nie otwierając”. Kiedyś tak napisałam. Wiersz o domu, tuż przed powrotem z zagranicy. Nie pamiętam, do czego tak tęskniłam. Dziś za to wiem, że tęsknię za czymś, co byłoby MOJE. Miejscem, w którym jest mi dobrze i jestem blisko siebie. Do którego wracam z radością, gdzie chcę wracać. W którym nie czuję się zamknięta i skąd nie chcę uciekać. W którym emocje raz nazwane – są takimi właśnie.

Czy do domu można czuć chemię? Moim zdaniem: tak. Otóż chemia to nie tylko motyle w brzuchu. To również coś, co czujemy do miejsca. Psychologowie architektury twierdzą, że, owszem, jako ludzie tworzymy przestrzeń, ale przestrzeń kształtuje też nas. Wręcz wpływa na każdą sferę naszego życia. I jego jakość. Ja tylko potwierdzam.

Ale w to, że do domu można czuć chemię, początkowo nie wierzyłam. Jest, właściwie był taki sklep w Otwocku, czasem tam zachodziłam z Marysią. Bo pani-sprzedająca chętnie ze mną rozmawiała. (Pozostając przy tym bezstronną.) Opowiadałam jej m.in. o domu, o tym, że jest mi w nim źle... Pani pokiwała głową: Tak, coś takiego jak chemia na pewno działa. Teraz myślę, że musiałam się czuć bardzo zagubiona, skoro uprzytomniła mi to dopiero obca osoba.

Mogę o sobie powiedzieć tak jak ks. Wojciech Lemański o swojej matce, która po ślubie przeprowadziła się tam, skąd pochodził jej mąż: „Dopiero później (czyli, gdy już nie mieszkałem z rodzicami – aut.) zrozumiałem, że była w zupełnie obcym środowisku i że to mocno przeżywała”. W oderwaniu od, pomiędzy jednym życiem a drugim.

0 comments

Prześlij komentarz