czwartek, 28 lutego 2019

O słowach, które tną jak brzytwa, czyli fragmenty książki „Życie na pełnej petardzie”

Jak łatwo sprawdzić, ile z tego, co myślimy, to tylko próba przeniesienia kopii siebie na kogoś innego. Wypowiedzcie chociaż słowo: Kościół.

Wspomnienie jednego z karnych apeli. Zmierzch PRL-u. Zostałem wywołany na środek, ponieważ miałem na sobie czerwony sweter, a tego dnia wszyscy powinni być w mundurkach. Przed szereg wezwano też Artura, bo był w kurtce. Wychowawczyni stanęła przed nami i się wydzierała. Uczucie koszmarne, skojarzenia obozowe. «Czy taaaaaaak wygląda uczeń?! Czy taaaaaaak wygląda uczeń?!» – krzyczała. Na mnie to w ogóle nie robiło wrażenia, ponieważ w domu zostałem nauczony, że jak ktoś się drze, to znaczy, że problem jest w nim, nie we mnie”.
Miało być na Facebooka, wrzucam jednak na blog. Słowa z książki. Po nich zakładką odznaczę kolejne. Robię tak często, gdy czytam. Zbieram słowa, i myśli. Wydłubuję rzeczy dla mnie istotne.

O tym wpisie w zasadzie wszystko już wiecie. Po przeczytaniu tytułu, część z was zapewne nie zdecyduje się brnąć dalej. Bo pachnie Kościołem. A ja myślę, że w tej akurat książce postawy określanej jako religijna, w potocznym rozumieniu – jest mało.

Nie zdziwię się jednak, jeśli na kimś te słowa nie zrobią wrażenia. W końcu to pojedyncze frazy, wyrwane z kontekstu. A we mnie utkwiły, jak kolce.
Co z tego, że podejmę jakąś terapię, dajmy na to naświetlania, które zabiorą mi miesiąc życia, jednocześnie przedłużając je o kolejne dwa z nie wiadomo jakim skutkiem. Gdzieś jednak wyłania się ta granica, poza którą chyba nie warto iść. Wolę pracować i robić co do mnie należy tak długo, jak będzie to możliwe, na pełnej petardzie, niż spędzać ostatni czas życia na walce z tym, co już nieuchronne.

– Rozmawiamy właśnie o Księdza śmiertelnej chorobie (czyli – nie okłamujmy się – mało pozytywnym temacie), a Ksiądz wyskakuje z tekstem o życiu na pełnej petardzie. Nie ogarniam.

– A co mam zrobić? Siedzieć i płakać? Dobrze się czuję, mam siłę. Moja sytuacja neurologiczna z pewnością się nie pogarsza. Jest stabilna. Przecież nie mogę zanudzić się na śmierć. Co mam Państwu powiedzieć? Że już mi się odechciało? Że nie chce mi się żyć? Przecież to nieprawda”.
Pamiętam dzień, gdy dowiedziałam się, że ks. Jan Kaczkowski nie żyje. Poniedziałek Wielkanocny. Informację podali w radiu. Zrobiło mi się dziwnie.

Byłam już po lekturze jednej jego książki. I wiedziałam, że to przykład osoby, która bardzo świadomie zbliża się do swojej śmierci. I bardzo odważnie mówi o swojej chorobie, nie chcąc jej – jak sam to ujął – schrzanić. To mi imponowało.
– Nie ma co modlić się o cud?
– O cud można się modlić, ale cudu nie należy się spodziewać. One nie dzieją się na zawołanie ani nie można ich na Panu Bogu wymusić”.
Proste. I niby takie oczywiste.

Zaraz, zaraz... A to dotyczy przecież każdego cudu, nie tylko związanego z uzdrowieniem ze śmiertelnej choroby.
– Czy Bóg ma coś wspólnego z cierpieniem, które pojawia się w naszym życiu? Gdy np. choruje dziecko lub matka...?

– Pamięta Pan ironiczny komentarz, który ostatnio wspólnie przeczytaliśmy pod moim ostatnim wpisem na blogu, czy nie możemy poprosić Opatrzności, aby nie zsyłała cierpienia na małe dzieci?
Na początku Biblii mamy symboliczny obraz: widzimy, jak szatan, ojciec kłamstwa, idzie do Ewy i pyta ją: czy to prawda, że Bóg zakazał wam jeść ze wszystkich drzew tego ogrodu? Ewa robi podstawowy błąd, wchodzi w dialog ze złem. Chcąc bronić Boga, mówi: «To nieprawda, możemy jeść ze wszystkich drzew tego ogrodu, tylko z jednego, drzewa poznania dobra i zła, nie». Dodaje od siebie, co jest charakterystyczne w kontakcie ze złem – «a nawet go dotykać». Bóg w tym obrazie niczego o dotykaniu nie mówił. To ona chciała wypaść wiarygodniej. Ot, taka niewinna nieścisłość. Na to symboliczny szatan odpowiada: «Na pewno nie pomrzecie», co oznacza: «Nie ufajcie Bogu. Bóg jest paskudnym starcem, który siedzi na chmurze i was nienawidzi. Jest dziadem zazdrosnym o własną władzę, o swą boskość. A jak zjecie jabłko, to będziecie tacy jak On. Na pewno nie pomrzecie, Bóg kłamie, bo nie chce waszego dobra». Jeżeli to przyjmujemy, to cała wiara na nic. Jeżeli przyjmiemy Boga jako bliskiego i w chorobie dostrzeżemy pewną logikę, jeżeli Pan błogosławił mnie i mojej rodzinie, kiedy byłem młody, piękny i bogaty, to nie ma powodu, bym założył, że potem odwrócił ode mnie swoją twarz. Bo Bóg jest wierny, to raczej my bywamy niewierni”.
Opowiedziane pięknie – moim zdaniem. W uwspółcześnionej wersji chodzi zapewne o niewchodzenie w dyskusję i umiejętność wyczuwania takich sytuacji. Druga strona może bowiem reagować gniewem, być obcesowa, udawać, że nas nie widzi. Szkoda tracić z oczu to, co istotne. Po co ktoś miałby sprowadzać cię do swojego poziomu, a potem pokonać?

Jest coś jeszcze. Przychodzi mi refleksja, że nieraz tak trudno odpowiedzieć na to, i tylko na to, co się słyszy – co ktoś powiedział. W praktyce, jakże często reagujemy na to, co mamy we własnych głowach. Nie próbując zrozumieć ani podążyć za przekazem rozmówcy.
Jest wielu dobrych, przyzwoitych księży. Każdy z nich swoje kapłaństwo i życie realizuje po swojemu, więc trzeba ich dobro próbować nieudacznie naśladować, a złe cechy, które wszyscy mają, pomijać”.
Tak, wiem, przywołując te słowa, mogę się narazić. Nie chcę odwoływać się do spraw, które poruszają dziś opinię publiczną. Podoba mi się natomiast postawa wyzierająca z samych słów.

W moim odczuciu, to również o naszej łatwości oceniania i krytykowania innych. A czemu by nie starać się widzieć dobrej strony każdej osoby i rzeczy?
Apostołowie tak samo jak my byli ludźmi słabymi. Pchali się do władzy, zazdrościli sobie, konkurowali ze sobą. Widać, jak narastała zła atmosfera wokół Judasza. Wspólnota sugeruje, że trzymał on trzos nie dlatego, iż chciał troszczyć się o biednych, lecz dlatego, że chciał podkradać pieniądze. Taka opinia mogła się pojawić w tekście Pisma Świętego później, będąc wyrazem frustracji autora tekstu, który mógł mieć potrzebę racjonalizacji postępowania Judasza.

Nie można Judasza odzierać z godności i czynić z niego wyłącznie czarnego charakteru. Wyszedł w noc, owszem, ale natychmiast się nawrócił. Każdy z nas wychodzi w noc. Ja też w niej niekiedy przebywam. Też zdradzam Jezusa wprost albo w drugim człowieku. Muszę mieć siłę, by wracać. Postępowanie Judasza robi na mnie wrażenie: skonfrontował się ze swoimi mocodawcami i rzucił im w twarz prawdę, pieprznął tymi marnymi srebrnikami, jak pewnie mało kto z nas by się odważył”.
Trochę się bronię przed czytaniem takich wywiadów-rzek. Nie inaczej było w tym przypadku. Na rynku wydawniczym wiele dziś podobnych publikacji. Z jakiegoś powodu ludzie, zwłaszcza osoby znane, chcą się dzielić swoim życiem i doświadczeniami.

To mówienie bez ogródek, uprawiane przez ks. Jana, notabene samego nazywającego się onkocelebrytą, i takie jemu właściwe tłumaczenie kościelnego świata – przekonują mnie. Zgoda, z pewnością tylko przykłady mogą pociągać, ale ostatnie słowa tego autora już niestety padły.

0 comments

Prześlij komentarz