środa, 18 lipca 2012

O krzyku, którego nie słychać, czyli śmieci w lesie

Foto: @525_steps
Foto: @525_steps

Stara marynara na wieszaku i opona, w której zalągł się padalec, to tylko ciekawsze z rzeczy, przez długi czas tkwiących na skraju chojnowskiego parku krajobrazowego. Ci, którzy widzieli, nic nie mówili, a padalec głosu nie ma.


W lasach można dziś znaleźć wszystko, co nie przydaje się już ludziom w domach: drzwi, lodówkę, rozpadający się fotel, sedes, telewizor, gruz po remoncie. Zazwyczaj w bardziej niedostępnych miejscach leżą skradzione i zdemontowane auta. Przestał dziwić widok samochodu wjeżdżającego do lasu i człowieka wyrzucającego zeń duże worki. Zdaniem przewodników PTTK, którzy od lat chodzą podwarszawskimi trasami, zasadne wydaje się pytanie nie o to, gdzie jest najwięcej śmieci, ale gdzie ich nie ma. Jak twierdzi Urszula Burkot z Polskiego Klubu Ekologicznego, która sama ma pod Warszawą działkę, śmieci w lasach jest coraz więcej. – To akceptowany po cichu przez władze leśne i gminne skandal – uważa.

Czy ktoś tu myśli?

Jak wynikałoby z deklaracji ośrodków odpowiedzialnych za gospodarkę odpadami w podwarszawskich gminach (większość z nich ma charakter miejsko-wiejski), odpady sprzątane są również w lasach. Na terenie Nadleśnictwa Chojnów sprzątanie odbywa się dwa razy w tygodniu – w poniedziałki i piątki. Śmieci zbiera się wzdłuż dróg leśnych, na leśnych parkingach i w pobliżu obiektów turystycznych. Pracownicy Urzędu Gminy w Konstancinie zapewniają, że są otwarci na sygnały z zewnątrz. – Nasza rola jako urzędu sprowadza się do odbierania telefonu oraz wskazywania, gdzie należy posprzątać i gdzie są wysypiska – mówi Tadeusz Kawiak z Wydziału Rolnictwa, Ochrony Środowiska i Gospodarki Komunalnej. Władze gminy Brwinów starają się przeciwdziałać powstawaniu dzikich wysypisk przez odbieranie od mieszkańców odpadów niebezpiecznych: opon, leków, baterii oraz tzw. wielko gabarytów, czyli lodówek, pralek lub tapczanów, które do tej pory zazwyczaj lądowały w przydrożnych rowach.

Zdumiewa to, że o miejscach zanieczyszczonych osoby, które powinny być tym zainteresowane, nie mają pojęcia. Brudno jest np. na niebieskim szlaku, który wiedzie z parku Zdrojowego w Konstancinie-Jeziornie aż do Rezerwatu Las Kabacki – potwierdzają to i przewodnicy PTTK, i okoliczni mieszkańcy. Poza tym władze gminne bez wahania wskazują tzw. dzikie wysypiska. W Konstancinie to miejsce kolo cmentarza, przy drodze wiodącej na Czarnów, permanentnie zaśmiecane są obrzeża Lasów Nadarzyńskich (śmieci leżą w rowach, przy drodze z Brwinowa na Nadarzyn). Wielkim śmietnikiem, mimo zapewnień o porządkach prowadzonych w lesie i w samej miejscowości, może się wydać Zalesie Górne.

Tym bardziej zastanawiające jest więc, że w dalszym ciągu promuje się rozwiązania, o których powszechnie wiadomo, że się nie sprawdzają: stawianie tablic zakazujących śmiecenia oraz szlabanów uniemożliwiających wjazd samochodem.

Nie korzystają z praw

Śmieci są wywożone i wyrzucane do lasu, bo to najprostszy sposób ich pozbywania się. Jednocześnie praktyka prowadząca do tworzenia się dzikich wysypisk. Nietrudno się domyślić, że ich największe skupisko będą stanowić okolice Warszawy. – Zdarzało się, że w śmieciach, które są w reklamówkach na dzikich wysypiskach, znajdowaliśmy listy wskazujące, że przywieźli je tu mieszkańcy innych gmin, nawet stolicy – komentuje Bogdan Pęszkal, kierownik referatu inwestycyjno-komunalnego w brwinowskim Urzędzie Gminnym.

Zgodnie z ustawą o utrzymaniu porządku i czystości w gminach z 13 września 1996 roku za śmieci odpowiadają osoby władające terenem, czyli o ich zbiórce powinny myśleć lokalne samorządy. Mogą one korzystać z usług zakładów gospodarki komunalnej, firm śmieciarskich i ze środków, jakimi dysponują organizacje odzysku. W praktyce łatwość, z jaką przychodzi uzyskanie koncesji od gminy, prowadzi do rozprzestrzenienia się wielu małych, nielegalnie działających firm. – Trudno je zidentyfikować, bo nikt w gminie nie sprawdza, czy firma ma zaplecze: rozpoznawalne samochody, pojemniki, myjnie, warsztaty, sortownie, właściwie ubranych ludzi, którzy są zatrudnieni w pełnym wymiarze czasu pracy. Ustawa jednoznacznie mówi, że zezwolenia udziela gmina. Gmina mogłaby więc zaostrzyć kryteria, bo ma do tego prawo – podkreśla Michał Dąbrowski, członek zarządu Rethmann Recycling.

Według różnych źródeł, w województwie mazowieckim działa obecnie od 150 do 300 firm zajmujących się wywozem śmieci. Jak można przypuszczać, przynajmniej część odpadów z podwarszawskich gmin trafia na znajdujące się tam legalne składowiska. Do ważniejszych należą: składowisko Łubna w gminie Góra Kalwaria, składowiska w Otwocku, Tomaszowie Mazowieckim, Serocku, Wołominie, również wysypiska Radiowo i Marki.

Anonimowi winowajcy

Nasuwa się pytanie, kto zostawia w lasach śmieci. Mogą to być miejscowi, choć temu przeczyłyby informacje o działaniach podejmowanych przez gminy. W istocie, na ulicach miast zaczęły pojawiać się różnokolorowe pojemniki, coraz powszechniej stosuje się model zbiórki selektywnej. W dodatku właściciele nieruchomości mają obowiązek posiadać umowę na wywóz nieczystości stałych i płynnych z firmą, która wygrała w gminie przetarg na usuwanie, wykorzystywanie i unieszkodliwianie odpadów komunalnych; zawierają ją indywidualnie. Trudniej jest stworzyć właściwy system gospodarki odpadami we wsiach. Jak twierdzi Zbigniew Karaczun, prezes PKE, przyczyn należy dopatrywać się zarówno w rozproszeniu gospodarstw, jak i w powszechnym przekonaniu rolników, że są w stanie zagospodarowywać odpady sami. Dlatego w większości gmin wiejskich wywozi się je – bez żadnej selekcji – na wysypiska. Pokutuje też stary system, polegający na ich zakopywaniu bądź paleniu. Niektórzy źródeł owego procederu upatrują po prostu w cywilizacyjnym prymitywizmie naszego chłopstwa.

Jeśli chodzi o warszawiaków, trudno przypuszczać, by wyrzucanie śmieci do lasu miało charakter celowych wypraw za miasto. Raczej służą temu weekendowe wycieczki: na piknik lub grzybobranie. – Problemem są działki rekreacyjne, bo ich właściciele, chociaż z reguły są to osoby dobrze sytuowane, nie mają podpisanych kontraktów z firmami śmieciarskimi – wyjaśnia Karaczun.

Jak to zmienić

Sprzątanie porzuconych odpadów i likwidacja dzikich wysypisk to działania doraźne, choć – w co nikt nie wątpi – trzeba je podejmować. Produktem beztlenowego rozkładu śmieci i głównym gazem wysypiskowym jest metan, często towarzyszy mu siarkowodór. Jak zauważa Dariusz Mantla, prezes Polskiej Izby Gospodarki Odpadami, źródło skażeń stanowią także składowiska legalne, które nie spełniają norm bezpieczeństwa ekologicznego. Można do nich zaliczyć – według jego szacunków – ponad połowę czynnych wysypisk w Polsce. Wiele gmin w dalszym ciągu kieruje się zasadą: jak najwięcej zaoszczędzić, jak najwięcej zarobić, w efekcie czego powstają składowiska o niskim standardzie technicznym. Do prawidłowej ich eksploatacji potrzebne są zaś: ogrodzenie, strefa ochronna, waga, warstwa izolacyjna na podłożu, zbiornik odcieków, instalacja do odmetanowania, oddzielne kwatery dla różnych odpadów. Ale w gminach czasem ktoś zaczyna myśleć. W Konstancinie śmieciowy problem przyczynił się do walki z bezrobociem. – Ludzi przychodzących po pieniądze do ośrodka pomocy społecznej zatrudniamy w obsługującym gminę zakładzie gospodarki komunalnej. Jeśli są miejsca, a oni są zdolni do pracy, nie chcemy im płacić tylko za to, że przychodzą – opowiada Tadeusz Kawiak. W Urzędzie Gminnym w Piasecznie planuje się zmodyfikować proces uzyskiwania pozwolenia na budowę; miałoby ono obligować do umowy z odbiorcą śmieci.

Z kolei, by nie śmiecić, potrzebne są działania bardziej usystematyzowane. Na bieżąco powinny być sprawdzane rachunki dotyczące odbioru nieczystości od mieszkańców. W myśl zasady, że płaci zanieczyszczający, kary pieniężne można by zastąpić obowiązkiem sprzątania na własny koszt wyrzucanych odpadów. Niezbędna wydaje się też współpraca gmin. – Budowa oddzielnej kompostowni przez każdą z nich, jak choćby przez odległe od siebie o 11 km Żyrardów i Grodzisk Mazowiecki, to rozwiązanie mało ekonomiczne. By to się opłaciło, instalacja powinna obsługiwać około 200 – 300 tys. mieszkańców – ocenia Zbigniew Karaczun.

A las milczy. Albo też nikt go nie słyszy.

Artykuł, który opatrzony był oryginalnym tytułem „Las krzyczy po cichu”, ukazał się w „Rzeczpospolitej”, w dn. 18.03.2003.
Moją publikację przedrukował następnie tygodnik Angora.

0 comments

Prześlij komentarz