wtorek, 29 listopada 2022

O wspomnieniach i moim odkryciu, że czas warto zostawić samemu sobie

Foto: arch. pryw.

Chyba je lubię. Bo pozwalają świadomie i z uwagą wejść w teraźniejszość. Wspomnienia nie kojarzą mi się tylko z wyjazdami i mnogością zdjęć, podobnych jedno do drugiego.


Długo zastanawiałam się, jak zacząć ten tekst. Bo że będzie on o wspomnieniach, było dla mnie jasne. Przecież ten temat w ostatnich miesiącach wkroczył do mojego życia nieproszony. Nie tylko wakacje, ale i tygodnie powakacyjne minęły mi pod znakiem wspomnień i porządków. Te dwie aktywności zlały się niemal w jedno.

Już początek wakacji wyznaczył ten kierunek. Zwolniłam. Tak dzieje się, gdy śmierć kogoś bliskiego skłania cię do uporządkowania paru spraw, a przy tym pozwalasz sobie, by zatrzymać się – nic nie planując. Nie, nie chciałam kompulsywnie zapychać pustki.

Wspomnienia, które zaczęły wracać, były różne. Często nieoczekiwane. A zaczęło się jeszcze w czerwcu. Po prostu myślałam o pewnym swoim wspomnieniu, którym w lecie chciałam się podzielić w social mediach. I tak jak planowałam to kolejny rok z rzędu, kolejny rok z rzędu – nie wyszło. Za to zdjęcie widzicie teraz, w tym oto tekście. Może nie znajdę dla niego lepszego miejsca i czasu?! Tak, to ekotablica, i gdy się do niej podejdzie, można sprawdzić, jak długo rozkładają się poszczególne frakcje odpadów; wystarczy przekręcić dowolny kafelek. Stała i stoi nadal – wiem to ze sprawdzonych źródeł – nad jednym ze stawów w Zalesiu Górnym, pod Warszawą. Ja sama byłam tam po raz ostatni pięć lat temu, z trzyletnią wówczas Marysią. Tablicą po prostu się zachwyciłam, bo powszechna segregacja odpadów wówczas dopiero raczkowała. A tu, widać było wszystko jak na dłoni. Prosta konstrukcja, a obraz trafiał do wyobraźni. Wow.

Plany związane z publikacją zdjęcia szybko uleciały. Wspomnienia jednak nadal pchały się do mnie drzwiami i oknami. Teraz krążyły one wokół dnia moich urodzin i przyznam, że to dlatego, że uległam naciskom Facebooka. Jak ciekawie było zobaczyć, co robiłam cztery lata z rzędu – tego jednego dnia. I kim byłam. Taki krótki flesz. (Więcej: tutaj) Mam wrażenie, że w ostatnich dniach czerwca moja głowa w ogóle pełna była samych wspomnień. Czy mogłam ich nie mieć, odwiedzając choćby jedną ze stołecznych bibliotek – w której przed laty bywałam jako studentka?! Pewną książkę postanowiłam przeczytać na miejscu, ale zrozumiałam też, że wracam tu... po ciszę, i by usłyszeć lepiej własne myśli. A swoje wizyty udokumentowałam na prywatnym koncie na Instagramie (tutaj).
W tym samym mniej więcej czasie, w mieszkaniu należącym do mojej zmarłej babci znalazłam stare, nie oglądane nigdy albumy ze zdjęciami. I inne, niezwykle ciekawe – z perspektywy dzisiejszych czasów – dokumenty i przedmioty. Nimi też pochwaliłam się w social mediach (tutaj
). Ba, w przypadku niektórych przeprowadziłam nawet małe śledztwo, bo miałam wrażenie, że to wręcz zabytek.

Z kolei sierpień, poza trudnym do zniesienia popołudniami słońcem, przyniósł pamięć tego, co lubię. Niespotykane? Myślę, że w tym rozpędzonym świecie – nie za bardzo. Dużo miałam w te wakacje czasu, by pobyć… sam na sam ze sobą, a wówczas, jeśli nie siedziałam nad kubkiem kawy czy herbaty, przemierzałam ulice Warszawy. Na piechotę. Nie pierwszy raz miałam okazję się przekonać, że spacery to dla mnie znakomity sposób na relaks, bo wyciszają mnie i pozwalają umysłowi wypocząć. O korzyściach zdrowotnych sensu stricte, nie wspominając. Chociaż ja akurat kalorii nie liczę. I było coś jeszcze, jakże ważnego. Odkrycie, że przeglądanie dziesiątków zdjęć zapisanych w pliku graficznym w istocie nie przybliża mnie do tego, co było. Odkrycie kluczowe: moje wspomnienia odżywają dzięki temu, co obok tych zdjęć pisałam. Szczegółów i szczególików już bowiem moja pamięć nie mieści. A fajnie jest czasem do nich powrócić. (Dzieliłam się tym tutaj.)

Wspomnienia czaiły się też na mnie tuż za progiem września. Tak, jakby temat ekologii zatoczył w moim życiu koło. Postanowiłam bowiem zrobić porządek z tym, co wiem o tym miesiącu, ale i o kolejnych – bo to moim zdaniem czas szczególnych inicjatyw ekologicznych. Raz więc przysiadłam i zaczęłam je wypisywać. By tylko wspomnieć, mamy i dzień recyklingu baterii, i dzień opakowań, i finał wielkiego sprzątania świata, i dzień bez samochodu, dalej: dzień efektywności energetycznej, święto drzewa czy wreszcie międzynarodowy dzień bez elektrośmieci. To nie pełna lista.

Czas przynosi nowe. I wspomnienia, i okazje, by dany dzień uczynić ważnym. Może to być w duchu bio, ale i jakimkolwiek innym – to przecież tylko przykład, że w tym tekście piszę o ekologii.

Oczywiście, można chcieć się temu oprzeć. Ale ja osobiście czasowi ufam. Wie, co robi, działając jak nałożenie pastelowej farby na ostre kontury. I biegnąc do przodu. To może dziwne, bo gdy oglądam się wstecz, nie myślę o tym, że minął, i że nie wróci – ale z czym mnie zostawia. Gdybym miała pozostać w świecie metafor, zapytałabym też, czy to nie jest tak jak z kamieniami wyrzucanymi przez fale na brzeg, wśród których da się czasem znaleźć i bursztyny?!

0 comments

Prześlij komentarz