piątek, 8 kwietnia 2022

O kiełbasie, cenach i sieci, czyli gdzie mieszka wolność

Jeszcze teraz, po iluś dniach od pamiętnego piątku, gdy okazało się, że nie mogę zalogować się do Facebooka – czuję się dziwnie, wpisując tu swoje nowe hasło. Fakt bycia wyautowanym, nawet dość niespodziewany – może zmienić wiele.


Dzień przed tym, zanim moje konto na Facebooku zostało przejęte przez obcy adres, a w efekcie wyrzucono mnie z sieci, zanotowałam, że jestem ciekawa tej pustki we mnie, którą odczuwam wraz z kolejnym planem zakończenia pandemii covid. Zbieg okoliczności?

O tym, że konto społecznościowe mogą mi zamknąć bądź ograniczyć do niego dostęp, wiedziałam, czysto teoretycznie. Bo tak się mówi. Oczywiście, poczucie wykluczenia do przyjemnych nie należy. Ale to uruchomiło we mnie pewien proces myślowy, w wyniku którego kojarzenie faktów nastąpiło już lawinowo.

Wspomniałam o koronawirusie, jednak na nim w tym tekście się nie zatrzymam, a tym bardziej nie pokuszę się o rozważania, czy pandemia wreszcie się zakończy, czy też nie. A może, czy spadnie z piedestału owych najgorszych plag w historii świata, zasilając szeregi powszechnych choćby zapaleń płuc, niewydolności nerek bądź angin. Na które po prostu się choruje i je leczy. No nie, nie mam wiedzy pozwalającej mi wygłaszać podobne sądy.

Ważne natomiast wydaje mi się to, że oto pojawiła się kolejna szansa na koniec. Na powrót do… No choćby, do chodzenia bez maseczek, które zasłaniają pół twarzy, co kontakty międzyludzkie czyni dość nieludzkimi. Ciekawe to. I dające nadzieję.

U mnie w tym czasie zbiegło się kilka wydarzeń. Jeszcze w czwartek, tak, niezapomniany czwartek, swoje konto na Fb postanowiłam zasilić osobistą historią ze sklepu, gdzie na długo wstrzymałam kolejkę przy kasie. Było to dla mnie o tyle wyjątkowe, że nie zostałam nawet zrugana przez kolejkowiczów – wszak naprawiałam błąd nie swój, lecz kasjerki. Wpis ten zawisł w wersji roboczej, a upublicznić miałam go dopiero następnego dnia. Był wieczór, a do ciężaru czterech minionych dni dołożyło się jeszcze kolejne zdarzenie ze sklepu, z czwartku właśnie. Tym razem poszło o kiełbasę, a ściśle rzecz biorąc o jej cenę, która wydała mi się absurdalnie wysoka.

I żeby była jasność: mówię o dwóch różnych sklepach. Choć nie podam ich nazw. O tym drugim, od kiełbasy, musicie jednak wiedzieć, że jest to sklep należący do sieci obecnie ostro bojkotowanej z powodu niewycofania się z kraju, który rozpoczął i prowadzi wojnę. A o kiełbasie też postanowiłam napisać na fejsie, i też miałam to w planach na następny dzień. Ot, przypomniało mi się, że ktoś z mojego osiedla założył wątek na temat tego niefajnego sklepu, i już – o beztrosko! – zdążyłam wziąć udział w tej dyskusji.
(Choć – co istotne – nie groziłam, nie krytykowałam, nie obśmiewałam; ja się tylko poskarżyłam na wysokie ceny moich ulubionych produktów.)

Konto odzyskałam, lecz był to proces w swych zasadach dla mnie bardzo niejednoznaczny i żmudny. Proszę, i nie raczcie mnie komentarzami, w stylu: Co się tak przejmujesz! (bo, niestety, i z takimi się zetknęłam). Bo tu nie chodzi o to, że straciłam grunt pod nogami – bez Facebooka można przecież żyć. Ale też oczywiste i bezdyskusyjne jest dla mnie to, że niepokój wzbudziło przejęcie moich danych w sieci, a następnie udostępnienie on-line mojego podstawowego dokumentu tożsamości.

Bo co to oznacza? Że już nie tylko siedzisz i klikasz, ale też zaczynasz wydzwaniać po urzędach, gdzie – jak wiadomo – zazwyczaj pierwszy telefon to pudło. Że siłą rzeczy zaczynasz snuć wizje odnośnie konsekwencji i zastanawiasz się, jaką cenę za to zapłacisz. Po tygodniu samodzielnych prób rozwiązania problemu, po rozmowach z różnymi osobami i odbijaniu się jak piłka od ściany (co czujesz, gdy słyszysz: – Świat cyfrowy jest nieprzewidywalny), na koniec po wizycie w specjalistycznym punkcie elektro-coś-tam, a wraz z tym doświadczeniu wielkiej bezradności – bo oni „nie są w stanie”, z pomocą przyszedł mój mąż, który po prostu wynalazł instagramera publikującego filmy nt. działalności on-line. Chłopak oddzwonił od razu.

Tak, jego nazwiska też nie zdradzę. Jeśli przeczyta ten tekst, będzie wiedział, że to o nim – więc dziękuję.🌼 Przy okazji potwierdził, z jakiego kierunku idzie teraz zagrożenie, i że dotyczy to głównie kont fejsbukowych. Wystarczy więc jedno nieuważne słowo albo lajk oznaczający przychylność bądź nieprzychylność dla tematu. Bądźcie zatem ostrożni i świadomie używajcie słów. O pokój można walczyć i bez nienawiści. A nieobecność na Facebooku nie ma swojej ceny.

Inny mój tekst związany z udostępnianiem danych, polecam tutaj.

0 comments

Prześlij komentarz