wtorek, 27 października 2020

O mediach społecznościowych i tym, jak zostałam na wakacjach

Foto: arch. pryw.

Zniknęłam. Czasami trzeba zniknąć i gdzieś się zaszyć. Ja pojechałam na wakacje.


To miała być krótka wrzutka na Fanpage. Wyjdzie zapewne inaczej, bo tak akurat układają się myśli w mojej głowie.

Czwartek, godz. 21 z minutami. Jestem sama, mąż jeszcze w pracy, jak to zwyczajowo w czwartek, a Marysia śpi. Słyszę ciszę. Czasu jest dużo w tej ciszy, ba!, powiedziałabym: bardzo dużo. Ocean.

Nie posiadam się ze szczęścia.

Kolejna taka chwila każe na siebie czekać dość długo, bo aż dwa tygodnie. Nie, to nie jest tak, że dziecko próbuje mi wciąż wejść na głowę (choć pewnie chciałoby), a ja podążam za absolutnie wszystkimi jego potrzebami, usiłując się jedynie dostroić i pomijając całkowicie swoje potrzeby. Jednak umiejętność wykorzystywania każdej okazji, każdych paru minut, tak hojnie mi danych, po to by móc „coś robić” albo „coś zrobić dla siebie”, tak jak wtłacza nam to do głów nasza zabiegana cywilizacja, a więc w moim przypadku: wrócić do przerwanego ileś dni wcześniej pisania – jeszcze nie leży w moich kompetencjach. I nie wiem, czy chciałabym kiedykolwiek do tego miejsca dojść. Za to umiejętność przepuszczania czasu przez palce, gdy ów się pojawi, natychmiastowego zwalniania obrotów, a według innej jeszcze nomenklatury: poluzowywania, opanowałam do perfekcji (trochę pisałam o tym tutaj).
Nie, nie uczą tego na żadnych treningach zarządzania sobą w czasie. Zresztą pewnie z takiego kursu wylaliby mnie jako pierwszą.

Rozsiewam swoje myśli po różnych notatnikach i fakt, do pisania zbieram się potem długo.

Wrzesień mnie zaskoczył. Wiem, już kończy się październik, ale dopiero pomału staję się gotowa, by zacząć o tym mówić. Po pierwsze, nie wróciłam z wakacji. Tak mentalnościowo. W swojej głowie nie leżę jednak na żadnym hamaku ani pod palmą. Odkrywam za to, że zostawiłam gdzieś, w jakiejś Nibylandii, swoje poczucie przymusu. Oby! I znów wyjaśnienie: tu nie o poczucie obowiązku chodzi; to akurat mam wdrukowane bardzo mocno i sądzę, że jest nie do ruszenia. Mam na myśli takie poczucie, niepokojące raczej, że ja coś «muszę». Psycholodzy nazywają to kompulsją.

Po drugie, co wiąże się z pierwszym, moja kompulsja, a teraz raczej już jej brak, dotyczy mediów społecznościowych. Tych miejsc, w których najczęściej dziś – no chyba – zostawiamy po sobie ślady. Obserwuję różne konta i przyznam, coraz bardziej mnie to zdumiewa. Pamiętam, sama przed urlopem pisałam (fanpage, instagram), że „sieć będzie musiała poczekać”. Nie, nie, ja nie mam rzesz fanów, którzy będą tęsknić… Tak mi się po prostu pomyślało, gdy patrzyłam na zachowania innych osób, na co dzień aktywnych w sieci. Stworzyłam też wówczas mem, po tym, jak w windzie podsłuchałam sąsiada, tłumaczącego córce, że to prawdziwa przygoda – zapomnieć wziąć ze sobą ładowarkę do telefonu. Tak, to przygoda – nie ulec presji obecności w sieci. Mem posłałam w świat.

I wiecie, co się stało? Tam, na wczasach? Okazało się, że mój telefon nie łapie zasięgu. A mój Android nie łączy się z siecią WiFi. Nawet w przypadku korzystania z tzw. płatnego pakietu. Z początku przeżyłam szok. Napisałam dwa, może trzy informacyjne SMS-y do Polski. I… szybko odetchnęłam z ulgą. Bo dzięki temu, a w sumie niechcący, odkryłam, ile czasu pochłania korzystanie z telefonu, pozwalającego na łączność z Internetem. A ponadto, jak bardzo jestem tym zmęczona.

Cóż, obok on-line jest też off-line, sądzę, że w mediach społecznościowych równie istotne. Mam na myśli robienie sobie przerw, taki świadomy odpoczynek. Z czasem zaś pewnie i to wciskanie pauzy może wejść w krew.

Na zdjęciu widzicie mnie razem z córką. Sceneria, owszem, covidowa, choć maseczki obowiązywały jedynie w środkach komunikacji. W tle autobus, który już dawno powinien był odjechać, tylko kierowca jeszcze nie nadszedł. Życie w tempie: sigá, sigá, czyli tak bardzo po grecku. A dosłownie: powoli, spokojnie, bez pośpiechu. Ciekawe, że tę cechę greckiego sposobu życia odkryłam dopiero, będąc w tym kraju po raz trzeci. Do trzech razy sztuka?!

Wrzesień mnie zaskoczył, bo mimo męczącej – jak co roku – rozbiegówki przekonałam się, że tak szybko z wczasów to ja nie wrócę.

Jak myślicie, warto?

0 comments

Prześlij komentarz