Żeby być w dialogu, trzeba się słuchać. A słuchanie jest pewną sztuką. Nie samymi radami żyje człowiek – jakże często o tym zapominamy.
Trochę refleksyjnie będzie.
Usłyszałam ostatnio w jakimś głupim filmie, jedna osoba mówi do drugiej: – Nieważne, jaką decyzję podejmiesz. Rób tak, żeby tobie było dobrze.
Słowa zostały. Cenne. Mocne. I tak pomyślałam, że w chwilach trudności coś takiego właśnie chciałabym słyszeć.
Albo, inaczej: – Dbaj o siebie! Kiedyś tego nie rozumiałam.
Słowa wiary.
Żadne tam: – Powinnaś (tu: wpisać odpowiednie). Czy też: – Bo ja, na twoim miejscu (np. na twoim miejscu nie przeprowadzałbym się już, nie wracał do Warszawy). Czy też: – Pani Magdo, przeżyłam całe życie i mówię pani, że... Tych trzech kropek wolałabym nie widzieć, bo scenariusz, jaki kreśli moja rozmówczyni, jest naprawdę czarny. I to właśnie – MA mnie spotkać. Bezdyskusyjnie. Równie bezkompromisowa jest reakcja na informację, że przebywając z córką w szpitalu, zaraziłam się od niej: – Niech mąż cię zastąpi! – te słowa odczytuję z ekranu smartfona prawie o północy. Niech! Nie powiedział mi tego żaden z lekarzy.
Jest też coś, co z autopsji zna zapewne wiele mam, a mnie, nie tak dawno jeszcze stojącej u progu matczynej kariery, nieomal wbiło w ziemię: – Ja ci pokażę, bo ty nie wiesz. Zapamiętuję też ton, pełen nagany. (Tak, komuś przeszkadzało, że w obliczu płaczu mojego dziecka zachowuję spokój, i nie nadskakuję mu próbując odwrócić jego uwagę; tak jakby jakiekolwiek emocje można było zagadać – myślę sobie.)
Jesteście wrażliwi na słowa? Ja – tak. Bardzo.
Słowa, z których nie płynie inspiracja czy wsparcie, czy autentyczna obecność, czy jak by tego inaczej nie nazywać. Pod pozorem troski można przecież przemycać różne rzeczy.
W ostatnim przykładzie pewnie nieco odbiegam od tematu, niemniej jednak chodzi o sytuacje, w których z mojej strony pojawia się sugestia – werbalna bądź nie – że z czymś sobie nie radzę. Taka chwila wahania, niepewności. A czasem, i tego nawet nie trzeba. Wystarczy, że jestem. Przyłapuję się na tym, że wręcz już nie lubię wspominać, że mam problem albo nad czymś się zastanawiam. Mocno ważę to, co mam na końcu języka.
Jakże często jednak przecieram oczy ze zdumienia. Ludzie naprawdę zachowują się tak, jakby RADA była czymś najlepszym, co mogą dać innym. Udzielają rad, niejako automatycznie. Bez cienia zażenowania, i wątpliwości, czy ich o to prosiłam, czy też nie. Tak jakby nie słuchali. Tak jakby nie chcieli usłyszeć. Obserwując zaledwie skrawek rzeczywistości, w której żyję. Ba, argument, że chcesz się tylko wygadać, bo wtedy jest ci lżej – nie działa. Że chcesz sama dojść do tego, co jest ci potrzebne? – na takie zapewnienia przestałam tracić czas i siły. Może najbezpieczniej byłoby więc stwierdzić, że ich myślenie biegnie innym torem. Tym bardziej że oni te rozwiązania – najlepsze dla ciebie, znają. Po prostu.
Janusz Bachmiński, psycholog i psychoterapeuta, na którego powoływałam się już w jednym ze swoich tekstów (klik), twierdzi, że rad udziela ten, kto nie wierzy, że drugą osobę stać na samodzielne rozwiązanie. Rada, jego zdaniem, wynika często z niecierpliwości. – Nie chcesz słuchać, tylko chcesz, żeby ta osoba jak najszybciej załatwiła problem wedle twojej recepty…
MĄDRZE POWIEDZIANENa radzeniu nie zasadza się też, wbrew powszechnemu mniemaniu, sama psychoterapia. Na ten temat rozmawiałam kiedyś z innym psychoterapeutą, Wojciechem Sulimierskim z Pracowni Dialogu (wywiad, sensu stricto, dotyczył wprawdzie czego innego). Szczególnie zapamiętałam fragment: – Zwykle osoba, która radzi, jest w jakiejś pozycji autorytetu, władzy, ona wie lepiej i mądrzej. A osoba, która słucha, tę radę przyjmuje. Tymczasem w psychoterapii unikamy takiego ustawienia.
Nie mogę wziąć odpowiedzialności za czyjś los, a musiałabym ją wziąć, gdybym komukolwiek coś doradzała.
Zwrócił mi przy tym uwagę na ciekawą rzecz, mianowicie psychoterapeutyczność relacji. Brzmi dziwnie? – W różnych kontaktach trochę się dzieje takiej psychoterapii, choćby w rozmowie z przyjacielem, ale też i doradcą zawodowym – wystarczy słuchać się uważnie. Często oddziałujemy terapeutycznie zupełnie nieświadomie: gdy podczas słuchania patrzymy drugiej osobie w oczy, wychylamy się do niej.
W świecie, w którym tak wielu lubi czuć się ekspertami: od dzieci, od wychowywania, od życia – zwłaszcza cudzego, osobiście wolę więc zachowywać dyskretne milczenie.
0 comments
Prześlij komentarz