środa, 8 października 2014

O tym, co ma w głowie (polski) bogacz i z jakimi iluzjami o rynku pracy warto się pożegnać

Gdy mieszkam w Otwocku, sporo czytam. Jestem na urlopie macierzyńskim, jednak pieluchy wciąż nie zawróciły mi w głowie. Jasne więc, że tematy związane z pracą i wizja bezrobocia – mocno mnie poruszają. Wiem, że gdy wrócę do Warszawy, znów wsiądę do tego rozpędzonego pociągu.


Na swoim blogu odwołuję się do jednego z przeczytanych ostatnio tekstów. To wywiad z prof. Krzysztofem Jasieckim z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, który bada zamożność w państwach posocjalistycznych. W rozmowie padają odpowiedzi na pytanie, takie jak w tytule wpisu, ale i wiele innych. Mnie dał do myślenia fragment, w którym profesor mówi: „Zaniedbanie wielu dziedzin w Polsce jest odbiciem podejścia, w którym poza wzrostem gospodarczym nic właściwie się nie liczy. Rośnie PKB, czyli wszystko gra”. Rzeczywiście, taki przekaz dominuje w mediach. Zwłaszcza w kontekście tematu bezrobocia, komentatorzy wielokrotnie wyrażają nadzieję na wzrost PKB i żonglują pojęciem owego wzrostu – łącząc je bezpośrednio z tworzeniem miejsc pracy. Jakby inne czynniki nie miały znaczenia. Rozumiem, nie zawsze jest czas (zwłaszcza na wizji) i miejsce, by wchodzić w ekonomiczne dywagacje i tłumaczyć tego typu niuanse, niemniej jednak tworzy się kalka myślowa, która przez kolejnych komentatorów, reporterów, ba, nawet ekspertów – jest tylko powtarzana. A zdaniem Jasieckiego, taki sposób myślenia o PKB charakteryzuje zamożne elity.

Jakie jeszcze grzechy punktuje socjolog? Przede wszystkim zakorzenienie biznesu w modelu stworzonym w latach 90. i na użytek tamtych czasów. Chodzi o strategię konkurencyjności przedsiębiorstw. A ta jest prosta, bo sprowadza się do wykorzystywania taniej i dość dobrze wykształconej siły roboczej. Nie trzeba być matematykiem, by policzyć, ile lat minęło od tamtego czasu. „Ten model stracił nośność i musimy iść dalej. (…) Trzeba się z tym wreszcie pożegnać jak ze starym, powolnym komputerem”. Można by dodać: trzeba się pożegnać z iluzją, że ludzie zarabiający bardzo mało będą pracować efektywnie, tak by ich firmy odnosiły sukcesy. Jasne, będą pracować, ale z lęku. Wizja bezrobocia, a przy tym różnice w zarobkach jako nieodłączny element wolnego rynku, w dodatku postrzegane jako te nie do przeskoczenia, najprawdopodobniej zrodzą jednak frustrację. Zatem osoby kierujące przedsiębiorstwami powinny szukać innych sposobów zarabiania. Muszą wręcz czuć presję, by to robić. „Są znane badania pokazujące, jak rośnie efektywność pracy, jeśli ludzie coś z tego mają”.

Tymczasem biznes się okopał i nie chce dyskutować o nowych pomysłach. Cóż, każda zmiana oznacza ból. Chociażby ból żegnania się z myślami, z którymi do tej pory było nam wygodnie. A może przedsiębiorcy nie mają po prostu ochoty się uczyć, tj. przyswoić sobie współczesnych standardów zarządzania? To, z czym mamy obecnie do czynienia na szczytach władzy, jest w ocenie Jasieckiego tylko administrowaniem. „Biznesmeni są pragmatyczni i wiedzą, na co sobie można w Polsce pozwolić. Jakby czuli nacisk mediów, ruchów społecznych, to może myśleliby inaczej, interesowali się, czy ludzie mają szansę przeżyć za pensję”. Jednak media, by przypomnieć, podają wiadomości ekonomiczne w formie lekkostrawnej papki. Zaś wykładowcy – jak diagnozuje ekonomista – od lat 90., gdy „nasz świat został zaprogramowany”, niezmiennie zachęcają przyszłych menadżerów do tego, by inwestowali w siebie. A więc sukces ma być czymś osiąganym indywidualnie…

Jednak to koło tylko z pozoru jest błędne. Przedstawiciel PAN podkreśla, że „musimy zacząć doceniać dobro wspólne. Wspólnotę. I to nie tylko narodową, ale też wspólnotę regionu, osiedla, szkoły czy firmy”. Receptą jest też, by zacząć nieco inaczej dzielić zyski. Warto, by zasady dzielenia się sukcesem finansowym firmy były zapisane w umowie zbiorowej wynegocjowanej z udziałem przedstawicieli pracowników. „Niezbędne są instytucje pozwalające na rozwinięty dialog społeczny, partycypacja pracownicza, nowoczesne i sprawne związki zawodowe w prywatnych, a nie państwowych”.

Bo brak motywacji do pracy to jedno. Ale warto pamiętać, że „bazowanie na taniej sile roboczej ma tę przypadłość, że nie generuje popytu wewnętrznego. Ludzie, którzy mało zarabiają, mało też kupują”. Tak, to rzeczywiście problem, zwłaszcza że żyjemy w erze kupowania. Ktoś nie wierzy? Wystarczy wyprowadzić się z dużego miasta, by zobaczyć, bez ilu rzeczy czy też dóbr jesteśmy w stanie się obyć.

Pełna publikacja artykułu: „Gazeta Wyborcza”, 24-26.12.2013

0 comments

Prześlij komentarz