niedziela, 18 listopada 2012

O Górnym Śląsku, na którym może być, ba, już bywa zielono

W pewnym sensie to reportaż, choć taki dziwny, bo pisany zza biurka. Śląsk, z którego pochodził jeden z moich dziadków, znam mało.


Byłam tam może raz, albo dwa razy. Pamiętam: szkoła podstawowa, w tych trudnych latach moi rodzice załatwili mi wyjazd na kolonie, przy czym zbiórka – o dziwo – była w Gliwicach. W Gliwicach też, po dostaniu się tu z Warszawy, trzeba było zanocować. Miasto wydało mi się mroczne, no dokładnie: spowite dymem, i nie zachęcało do większej eksploracji.

Tyle wspomnienia. Ale, jak się okazuje, po latach region obiecuje znacznie więcej. Cały Górny Śląsk, zresztą. Trudno już jednoznacznie powiedzieć, że to obszar zdegradowany, wręcz przeważają opinie, że w ostatnich latach jakość powietrza i stan środowiska naturalnego znacznie się poprawiły. Hałdy, huty i dymiące kominy dominujące w tutejszym krajobrazie to zatem przeszłość.

Na wizualny odbiór regionu wpływ mają dziś takie oto obrazki: wśród szarych, zapylonych ulic malowane na kolory framugi okien, przemierzające ulice osoby ubrane w białe, czyste koszule, matki z wózkami spacerujące po trawnikach nad stawem, który – w istocie – poraża ostrym zapachem fenolu. Z wysokości kilkuset metrów widać całe połacie zieleni oraz miejsca, w których Śląsk się zapada. Wytłumaczenie tego jest proste: duża część przemysłu znajduje się pod ziemią, a ta bez przerwy pracuje, co nie pozwala na równomierną gęstą zabudowę.

Marek Ostrowski, pracownik Wydziału Biologii Uniwersytetu Warszawskiego, który od ćwierć wieku fotografuje Polskę z powietrza, wspomina, jak w wyniku robienia zdjęć Górnośląskiego Okręgu Przemysłowego zdarzało mu się spalić skórę – samolot nie miał, zresztą nie mógł mieć drzwi, a wystarczyło wlecieć w kilkumetrowej grubości chmury powstałe z wyziewów pochodzących z działających na dużą skalę koksowni czy hut. Na przykład ptaki, które przez nie przelatywały, ginęły na miejscu – opowiada.

Uwaga na stereotypy

Jego zdaniem zieleń stanowi 60 proc. krajobrazu Śląska, co już przeczyłoby myśleniu o regionie jako o tzw. czarnej dziurze, w której na przyrodę bądź nie ma miejsca, bądź zachodzą w niej negatywne i nieodwracalne zmiany. Z góry zielone są nie tylko Katowice, ale i Bytom, Chorzów, Tarnowskie Góry, Gliwice, Świętochłowice – wylicza Ostrowski.

Stereotypom przeczy także bogactwo przyrodnicze. W województwie śląskim znajduje się osiem parków krajobrazowych, w tym trzy o charakterze górskim (Żywiecki, Beskidu Śląskiego i Beskidu Małego). Mniejszą powierzchnię zajmują obszary chronionego krajobrazu. Są to m.in. Dobra-Wilkoszyn w gminie Jaworzno, Las Grodziecki w gminie Będzin, Przełajka w gminie Siemianowice Śląskie. Do końca roku 1998 utworzono 59 rezerwatów przyrody, dziewięć zespołów przyrodniczo-krajobrazowych, 47 użytków ekologicznych. Liczba pomników przyrody wynosi 1087, a co istotne – aż 1035 to pomniki przyrody ożywionej. Obszary leśne zajmują 31,7 proc. powierzchni województwa, a to oznacza lesistość wyższą niż średnia krajowa (która wynosi 28,3 proc).

Jak się okazuje, jedną z najważniejszych ostoi ptaków lęgowych i migrujących w południowej Polsce jest Jezioro Goczałkowickie. Od momentu utworzenia tęgo sztucznego zbiornika, czyli od 1955 roku, zaobserwowano w tym miejscu ponad 200 gatunków ptaków. Z najrzadziej spotykanych wymienić można czaplę purpurową (jest gatunkiem południowym i sporadycznie pojawia się w klimacie umiarkowanym), rybitwę białowąsą oraz kormorana małego. W okolicach jeziora, czyli – jak określają to ekolodzy – na terenie wtórnie zdziczałym powszechnie występują mewy, perkozy i kaczki. Jezioro jest też ważnym punktem w czasie jesiennych przelotów ptaków. Potrafi tu odpoczywać nawet 20 tys. osobników.

Z gatunków roślin, które nie występują gdzie indziej w Polsce, wspomnieć należy o marsylii czterolistnej, tj. pływającej paproci, wyglądającej jak czterolistna koniczyna, która w sposób naturalny zasiedlała brzegi zbiornika. W 1973 roku znaleziono ostatnią jej kępkę. Jednak z ubytkiem się nie pogodzono. – Na razie hodowana jest w warunkach kontrolowanych w Przemyślu. Sądzimy, że po przenosinach poradzi sobie w pierwotnym miejscu występowania – mówi Jerzy Parusel, dyrektor Centrum Dziedzictwa Przyrody Górnego Śląska z Katowic.

Problemy prawdziwe, ale do rozwiązania

Co w środowisku przyprawiać może o ból głowy? Zanieczyszczenia gazowe i pyłowe (tzw. pył zawieszony), których mimo zaangażowania Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska i funduszy gminnych jest wciąż w powietrzu, szczególnie w miastach, dużo. Każde zanieczyszczenie stanowi 21,5 proc. emisji krajowej. Ich występowanie wiąże się nie tylko z nagromadzeniem przemysłu ciężkiego, ale i procesami spalania węgla w paleniskach domowych. – Szczególnie w sezonie grzewczym, gdy wszyscy uruchamiają piece, oddychamy mieszaniną toksycznych substancji: tlenku węgla, dwutlenku siarki, tlenków azotu i niemetanowych lotnych związków nieorganicznych. Te pochodzące z tzw. niskiej emisji zanieczyszczenia mogą działać drażniąco na układ oddechowy – tłumaczy Dorota Jarosińska, doktor w Instytucie Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego w Sosnowcu. – A na Śląsku, z powodu dużego udziału starego budownictwa i poszerzającej się strefy ubóstwa, pali się, czym się da. W dodatku piece i kotły często mają przestarzałą konstrukcję. Mieszkańcy wykorzystują głównie tani węgiel i miał, poza tym opony, kalosze, plastikowe butelki, stare kapcie. Czysty proces spalania wymaga nowych instalacji, w to zaś trzeba zainwestować. Koszt kotła do ogrzania powierzchni 150 m2 to średnio 7 – 8 tys. zł – dodaje Krystyna Kubica, prezes zarządu Okręgu Górnośląskiego w Polskim Klubie Ekologicznym.

Niebezpieczny, choć w mniejszym stopniu niż przed laty, wydaje się też ołów. Tej substancji się nie wdycha, lecz przenosi na ciele, np. na brudnych rękach. – Kliniczne przypadki zatrucia ołowiem, z punktu widzenia konsekwencji zdrowotnych będące większym zagrożeniem dla dzieci, sporadycznie zdarzały się 10 – 15 lat temu. Dziś praktycznie się ich nie stwierdza – informuje dr Jarosińska.

Zła jest jakość wód: i powierzchniowych – sztandarowy przykład stanowi rzeka Rawa, i głębinowych – trujące związki przedostają się do nich ze skażonych gleb (zatrute wody przedostają się np. do Jeziora Goczałkowickiego, będącego podstawowym źródłem zaopatrzenia dla całego regionu). W gestii samorządów pozostaje też kwestia uporządkowania gospodarki odpadami. Jednak te, które dla Śląska są charakterystyczne – czyli powstają przy poszukiwaniu oraz wydobywaniu rud, węgla i innych kopalin — dla zdrowia zagrożenia nie stanowią.

Inspiracją do napisania tego tekstu był mój własny artykuł, który ukazał się w „Rzeczpospolitej” (publikacja: 18.03.2005)

0 comments

Prześlij komentarz